W tym samym czasie wody wokół wyspy pruły okręty floty kolonialnej z żołnierzami na pokładzie. Wyruszyli jeszcze w nocy więc większość wojska spała. Tylko biedni marynarze musieli uwijać się przy żaglach. Na szczęście nikt nie niepokoił eskadry.
Około 11.00 wszystkie jednostki opuściły kotwicę w okolicach przyjaznego portu i rozpoczęły wyładunek ludzi i sprzętu. Najpierw na ląd zeszła piechota z bronią osobistą, następnie konni rajtarzy. Na rozkaz regimentarza zdemontowano też cztery ciężkie armaty z jednego z okrętów. Naczelnik osady chciał oficjalnie powitać przybyłych ale Maurycy nie dozwolił. Szybkim marszem oddziały zmierzały w głąb wyspy. Nikt nie spodziewał się natknięcia na wroga więc strażnicy w awangardzie nie byli zbyt uważni.
-Hej, co to było?-przestraszonym głosem zapytał młody Szkot swego towarzysza
-Pewnie jakieś zwierze-uspokoił go kolega.
-Nie. To nie zwieze. Ktoś ciąć roślinę-sprostował indiański zwiadowca.
-Do broni-rozległy się szepty
W pół minuty wszystkie śmiercionośne maszyny były skierowane na miejsce z którego dochodził miarowy chrzęst. Nagle ten dźwięk ustał.
-Oczy dookoła głowy. Chyba nas zauważyli-rozkazał Orański chwilę potem.
Dalsze dyspozycje przerwał wytarzał ze szkockiego muszkietu. Wróg z diabelskim krzykiem ruszył do ataku. Po chwili zahuczało setki rur. Był to jednak jedyny ich głos w tej potyczce. Tubylcy byli zbyt blisko. W ruch poszły rapiery, pałasze i szable. Gwardia szkocka dała prawdziwy popis szermierki. Nikt spośród nich nie był nawet ranny, a przed ich pozycjami leżał dywan martwych przeciwników.
-Dajcie znać wiosce aby pochowali ich zgodnie ze zwyczajem-powiedział patrząc ponuro na trupy podkomorzy.
Goniec został niezwłocznie wysłany. Tym czasem marsz był kontynuowany. Bez dalszych przygód osiągnięto cel wędrówki. Zgodnie z dobrymi obyczajami najpierw wysłano poselstwo. Podczas gdy wysłańcy pertraktowali kanonierzy składali działa okrętowe. Negocjacje spełzły na niczym. Osiemnastofuntówki rozpoczęły piekielny koncert. Nieprzystosowane do takiego ostrzału umocnienia wytrzymały ledwie dziesięć minut kanonady. Po tym czasie wśród murów widniał wyłom na kilkadziesiąt metrów.
-Naprzód! Za Boga, Króla i Ojczyznę!- wykrzyknął regimentarz.
Zawtórował mu krzyk setek gardeł, a następnie melodie fletów, bębnów i dud. Te ostatnie zrobiły wrażenie na obrońcach ponieważ nie znali tego dźwięku. Wprowadził on zabobonny lęk. Słysząc i mniej więcej rozumiejąc krzyki z murów Niderlandczyk polecił dziecięciu rajtarom za wszelką cenę chronić dudziarzy. Walka w zwarciu rozpoczęła się szarżą radziwiłłowskich rajtarów na dopiero co obsadzony wyłom. W kilkanaście sekund wróg uciekał jakby go czarci gonili. Zaraz za jazdą, wbiegli sojusznicy, a za sojusznikami Szkoci z hajdukami. Przestraszeni obrońcy gdziekolwiek pojawił się piekielny muzyk szybko odstępowali do oporu. Raz uratował on odcinek od przerwania ponieważ obrońcy otrzymali wsparcie z wewnątrz miasta i zdecydowali się na kontratak. Polacy wraz z sojusznikami zostali zupełnie zaskoczeni nagłym przypływem siły wrogów. Podczas odwrotu zdarzył się nawet wypadek-jeden z piechurów stracił równowagę i spadł z murów. Chwilę po tym przygnębiającym wydarzeniu zjawił się wreszcie wyczekiwany szkot co ułatwiło skonsolidowanie oporu i odepchnięcie obrońców na miejsce. Wszyscy szturmujący ruszyli w głąb miasta.
Nagle obrońcy stanęli. Zrobili to też atakujący w obawie przed następnym kontrnatarciem. Ku szokowi obu stron z drugiej strony ulicy wyłonili się dragoni pod dowództwem pana von Tauer Sienickiego. Otoczeni obrońcy próbowali jeszcze ostrzelać nacierających, ale nim doszło do walki na białą broń wszyscy się poddali. Podobnie jak miasto obok którego mieszkańcy zostali szybko poinformowani przez uciekinierów o klęsce.
Można było świętować.