Zamieniwszy parę słów z Ciwunem, Chorąży Płocki ruszył w kierunku gawr niedźwiedzi. Przejeżdżając koło swych ludzi skinął na kilku by wraz z nim ruszyli. Uzbrojeni byli w rusznice i szable, jak i też granat ręczny, któren się przy siodłach znalazł.
Na koń, Panowie! Gawry są trochę oddalone od dworu jak mi rzekł Pan Samuel. Niemniej zdobycze są tego warte.
Ruszył Chorąży Płocki w las wraz z ochotnikami na gawry niedźwiedzie. Las piękny o tej porze roku, zaś droga do legowiska zwierza wiodła przez zdaniem wielu jedne najpiękniejszych litewskich lasów równające się być może jedynie z Puszczą Białowieską. Tymczasem po kwadransie jazdy dotarli do miejsca w którym zdaniem Ciwuna, były gawry niedźwiedzie.
Wysłany wprzód człowiek, gestem ręki zachęca do podejścia do niego.
- Mości Chorąży! Kłusownicy, jako się zdaje. -
rzekł.- Nie może być! Może to któryś z Braci Szlacheckiej przed nami przybył?
- Śladów po koniach nie ma. Zaś widziałem chłopów z 30 koło gawr, zastawiali sidła na niedźwiedzie.
- To dopiero będzie i zwierz i bitka. Panowie, na koń i szable w garść. Na każdego z nas pięciu przypada, do tego niedźwiedzie.
- Po jednym dla każdego. - wtrąca Zwiadowca.
- Chciałem odpocząć, a tu jak zwykle. Naprzód!
Wypadli z lasku na polankę, na której byli kłusownicy z okrzykiem bij zabij. Zwiadowca rzucił granat wpierw w ich kierunku, nim reszta dotarła. Granat wielu nie położył, ale strach w ich obliczał sprawił. Gdy tylko jeźdźcy dopadli pierwszych kłusowników, uzbrojonych w kusze i włócznie. Reszta uciekła w las. Zaś niedźwiedzie się zbudziły. Pierwszy wypada i na pół rozrywa kłusownika. Gdy tylko przestał, między oczy strzelił mu Chorąży Płocki, któren tego czynu mało życiem nie przypłacił, gdyż chwile wykorzystał kłusownik i powalił Go wraz z koniem. Wtenczas wypadła reszta niedźwiedzi, bójka zaś trwała w najlepsze. Chorąży wstał i na odlew ciął kłusownika, który go powalił, następnie cofnął się i życia towarzyszy polowania pilnował, rażąc z rusznicy niedźwiedzie. Tymczasem zwiadowca walczył z hersztem kłusowników, pojedynek to był zażarty, gdyż po kilkunastu minutach, gdy już było po bójce ten pojedynek wciąż trwał. Nagle herszt rozbraja zwiadowcę i już planuje skrócić go o głowę, gdyby nie Chorąży, który w ten czas szablą swą go zasłonił, zaś w drugiej ręce trzymając pistolet w kolano mu wypalił.
- Pojedziesz z nami, Zwiadowco zwiąż go. Reszta niech zdobycze nasze załaduje. Już chyli się ku wieczorowi. Wracamy.
Kiedy tylko się sprawili, ruszyli z powrotem do dworu. Gdy byli już blisko można było usłyszeć fragment pieśni.
[justify][i]A teraz się dzielmy, dzielmy,
towarzyszu mój!
A teraz się dzielmy, dzielmy,
towarzyszu mój!
Tobie zając i sarna,
A mnie sobol i panna,
towarzyszu mój!
Tobie zając i sarna,
A mnie sobol i panna,
towarzyszu mój!