Re: Majątek Borysów.
Napisane: 04 mar 2017, 13:38
Zdrowie! Za naszą przyszłą batalię!
Pro fide, lege et rege!
https://www.rzeczpospolitaobojganarodow.pl/forum/
https://www.rzeczpospolitaobojganarodow.pl/forum/viewtopic.php?f=477&t=3741
PolowanieRuszyłem więc skrajem lasu, po prawej zaś szli pozostali myśliwi. W lewej ręce muszkiet, prawa wolna. Zaś przy pasie miałem toporek, noży kilka do rzucania i róg. Ruszyłem tędy w okolice, gdzie słyszałem obudzone już niedźwiedzie. Na Ukrainie śniegu już nie ma, a tu jeszcze jest. Niemniej dla śnieg plusem był, gdyż ślady łatwiej wytropić było. Po mniej niż pół godzinie znalazłem to co mnie interesowało. Mianowicie ślady niedźwiedzia. Pomyślałem sobie, iż bój z niedźwiedziem w pojedynkę ciężki będzie, niemniej z Kozakami dawałem rade to i niedźwiedź mi nie straszny. Tropiłem go więc przez kolejną godzinę, aż wreszcie ujrzałem Go w całej swej krasie. Brunatny, wielki i potężny. Załadowałem muszkiet i oparłem Go o gałąź. Celowałem, tak aby trafić, aby jednym strzałem położyć.
Dasz radę, nie trudniejsze to od gromienia kozaków rzekłem sobie w duszy i wypaliłem z muszkietu. Niestety chybiłem, swą obecność zdradziłem. Ruszył ku mnie, ja zaś wiedząc, iż drugi raz załadować nie zdążę. Zacząłem do niedźwiedzia rzucać nożami. Wszystkie trafiły, jeno on się tym nie przejął. Stanął na dwóch swych wielkich łapach. W tym czasie ja zaś po toporek sięgnąłem i wbiłem Go niedźwiedziowi w brzuch. Ten jednak za nic miał również i toporek. Machnie jedna łapą, machnie drugą, ja zaś uniki zrobiłem i z muszkietem na drzewo wspinać się zacząłem. Niedźwiedź zaś za mną tez się wspina. Staję na stabilnej gałęzi szybko ładuje i nie myśląc wiele strzelam do niedźwiedzia, ten zaś pada na ziemie. Nie zdarzyłem się nacieszyć oczu mych widokiem lezącego niedźwiedzia, gdyż gałąź mego ciężaru nie wytrzymała i po chwili wraz z nią znalazłem się na niedźwiedziu. Ten zaś ryknął z bólu. Nie mając więcej oręża, niż muszkiet. To kolba muszkietu zacząłem go uderzać. Jednak wkrótce muszkiet mi się złamał zaś niedźwiadek tylko ogłuszony. Wyciągam więc z niego toporek i w jakiś sposób próbuje Go dobić. Uderzam w brzuch, w plecy, w kark, nic... Nadal dycha, to uderzam go w szyję. Jak tylko uderzyłem, zobaczyłem nadlatująca łapę misia, sam zaś wylądowałem na konarze najbliższego drzewa. Spojrzałem na niedźwiedzia i z radością westchnąłem, gdyż niedźwiadek bez głowy żyć nie powinien. Wziąłem głowę i cielsko na plecy i po swoich śladach do Borysowa z niedźwiedzią skóra i głowa wróciłem.
Takoż i ja nie próżnowałem. W przeciwieństwie do samotnego łowcy Pana Kraka ja wyruszyłem z dość licznym orszakiem zabierając ze sobą kilka klatek i mocne arkany i lassa. Dla dodania wyp[rawie ochoty zaintonowałem starą piosenkę łowiecką.
Śpiewaliśmy przez cały Borysów. Zaraz po dotarciu do brzegów puszczy konie oddaliśmy koniowodnym a sami ruszyliśmy w głąb boru. Poruszaliśmy się bardzo ostrożnie. Nie minęło wiele kwadransów nim zoczyliśmy stado saren.
Podeszliśmy ostrożnie. Ja pierwszy napiąłem łuk. Sarna padła jak rażona piorunem. Po mnie kilku moich ludzi także posłało strzały. Pozbieraliśmiy upolowane zwierzęta następnie ruszyliśmy dalej w las. Wynajęci tropiciele po jakiś trzech kwadransach złapali na śniegu trop głównego celu wyprawy- lisa rudego. Jakiż było wśród nas poruszenie. Uda się, czy się nie uda?-każdy z nas zadawał sobie w duszy pytanie. Tyle razy żołnierze utyskiwali że przez głupie ćwiczenia łowieckie zapomną wojennego rzemiosła. Teraz jednak emocje wzięły górę. Wszyscy czuli się jak przed bitwą. Niewiele czasu zajęło wytropienie legowiska lisów. Spuściliśmy ze smyczy szkolone psy. Te znalazły wyjścia i zaczęły je rozkopywać . Przerażone lisy zaczęły wyskakiwać na powierzchnie.
Teraz!- zakrzyknąłem. Świsnęły arkany. Lisowczycy spisali się jak należy.Zwierzęta znalazły się w morderczych pętach
Schwytaliśmy parę.
Sprawnie ją skrępowawszy umieściliśmy w klatkach i ruszyliśmy z powrotem do Borysowa.
Brnąc w śniegu spoglądał starosta miński wokoło, by widzieć co się dzieje. Pachołkowie szli z pewnym oddaleniem przyczajeni, psy od czasu do czasu szczekały a niekiedy dało się zauważyć przemykające jakieś zwierzę. Po upływie jakiejś godziny lub dwóch Pan Samuel ustrzelił piękną łanię. Dobrze wycelował z muszkietu.
Nie upłynęła godzinka, gdy ktoś ze służby doniósł o wielkim odyńcu zbliżającym się ku Wielmożnemu Ciwunowi. Radziwiłł zaś dowiedziawszy się, sięgnął po kolejny muszkiet. Był gotowy. Słychać było już jego porykiwania, psy zaczęły głośniej ujadać i trudniej je było utrzymać na smyczach. Gdy już było widać olbrzyma, spuszczono ujadające psy, które szybko dotarły do zwierza i zaczęły go obszczekiwać biegając wokół niego. Odyniec zaś kręcił się w kółko, jakby tańczył, odpędzając się od psów. Wówczas to Pan Samuel przyłożył muszkiet do ramienia, wycelował… i dzik padł.
Gdy tak szli, w oddali zobaczyli jak ktoś samotnie dzwigał wielkiego zwierza, Samuel posłał ludzi do pomocy.