Re: Majątek Borysów.
Napisane: 03 kwi 2016, 21:53
Gdy szło się "zielonymi alejami lasów borysowskich" można było czuć ich wyjątkowość. Istota nią podążająca niczym traktem mknęła wśród strzelistych drzew iglastych, zważywszy tylko by nie wpaść na nich czołem, czy inną częścią ciała. Z tego co El Presidente Republiki Palmowej słyszał w czasie wczorajszej wieczerzy to knieja niedaleko Borysowa obfita była w zwierzynę. Napawało go to optymizmem. Liczył, że tym razem uda mu się położyć zwierzę celnym strzałem z dystansu wśród runa, a nie jak to miało miejsce podczas pierwszego spotkania z leśnymi mieszkańcami Borysowa z zaskoczenia z najbliższej odległości. Co innego marzyć, a co innego ją jednak upolować. Sastre, choć miał w obycie z bronią to doświadczenie łowieckie miał znikome. W rodzinnych stronach, a pochodził z Isla Sońador, drugiej co do wielkości wyspy Republiki Palmowej, strzelba służyła do innych celów. Miała odstraszać potencjalnych rzezimieszków, a tacy dość często pałętali się niedaleko plantacji tytoniu, niedaleko, których mieszkał.
Sastre miał przydzielony zespół łowców do pomocy, sam niezbyt wiedział jak ma się ogarnąć by nikomu nie wchodzić w paradę. W pierwszej godzinie polowania nie zdarzyło mu się nawet zauważyć potencjalnego "celu", a co dopiero mówić o dotknięciu strzelby skałkowej w jaką został doposażony. Dobrze , że zawczasu obeznał się z nią i wyposarżył w proch. Zdecydowanie bardziej wolał swój pistolet, rodem z palmowego zakładu rusznikarskiego, ale nim mógłby trafić co najwyżej, samego siebie...
Z pomocą jego dość kwestionowanym umiejętnością przyszedł jeden ze współtowarzyszy. W gęstwinie zarośli zauważył sporych rozmiarów sarnę. Odległość była niemała. Początkowo ich nie dostrzegła, dopiero zgrzyt spod końskich kopyt wyczulił jej słuch. Sastre'owi zdawało się, że na niego spojrzała, nawet miał wrażenie, że trwało to kilka minut. W rzeczywistości, być może i nawet na niego zerknęła, ale nie trwało to dużej niż sekundę, czy półtorej. Próbowali ją otoczyć i "uderzyć" z dwóch stron. Któryś z kompanów wystrzelił z łuku, chybił jednak nieznacznie. W tym samym momencie, z drugiej strony poszedł "drewniany pocisk", który trafił sarnę w okolicach lustra i kwiatu. Spłoszona i ranna rozpoczęła niefortunną ucieczkę. Kierunek jaki wybrała pozostawiał wiele do życzenia jej pomyślnemu zakończeniu. Biegła niemalże wprost na pozycję, gdzie znajdował się El Presidente. Nie mogła go dojrzeć, koń którego dosiadał był zasłonięty przez zakrzywiony konar drzewa. A Sastre niczym wyjęty z komory, gdzie przeszedł w stan hibernacji, dopiero zaczął się wybudzać.
Opanował się jednak nadspodziewanie prędko. Dobył strzelby i wymierzył. Ujrzała go, szybki odskok, zmiana kierunku, ale było już za późno. Padł strzał. Z lufy jeszcze unosił się dym gdy współtowarzysze nadjechali. Nawet tak niewiele mający wspólnego z polowaniami jegomość potrafił wykorzystać dość sprytny manewr doświadczonych myśliwych, którzy nakierowali zwierzynę wprost na niego. Nie zdradzili tego jednak przed nim. Dali mu nacieszyć się, że to całkowity przypadek i ich "niecelność" sprawiły, że sarna o mały włos a zasiadła by u niego na siodle jeszcze podczas ucieczki.