Strona 3 z 4

Re: Majętność Ziemska Łuck

PostNapisane: 17 sty 2019, 19:06
przez Marcin Zagłoba
Zacny to trunek! Repetę poproszę! :)

Re: Majętność Ziemska Łuck

PostNapisane: 17 sty 2019, 19:17
przez Andream von Salza
- Tańcować mi nie wolno, ale przednie trunki pić nie mam zakazu. Zdrowie Gospodarza Mości Panowie !!! - zakrzyknął Wielki Mistrz

Re: Majętność Ziemska Łuck

PostNapisane: 17 sty 2019, 20:20
przez Michał Franciszek Lubomirski-Lisewicz
- Zdrowie Gospodarza!

Re: Majętność Ziemska Łuck

PostNapisane: 17 sty 2019, 20:27
przez Maurycy Orański
-Zacny napitek. Podobno już sami wikingowie się nim raczyli.-rzekł próbując ciemnego napoju.
-Zaiste napój bogów-dodał po chwili z uznaniem.

Re: Majętność Ziemska Łuck

PostNapisane: 17 sty 2019, 20:40
przez Marcin Zagłoba
Zdrowie!

Re: Majętność Ziemska Łuck

PostNapisane: 17 sty 2019, 21:58
przez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz
Pan Hubert, słuchając toastów, sam również jął wznosić własne - to za Najjaśniejszą Rzeczpospolitą, to za pana hetmana, to za Koronę, za Litwę, za Króla Jegomościa, za elektorów następnego władcy i samego przyszłego monarchę... Pili, a weselili się co niemiara, tym bardziej że z Łucka kulig udać miał się przecie na zachód, skąd przybyli na te ziemie. Cały dwór łucki gościł przybyłych z dala szlachciców gwarnym śmiechem. Był to już całkiem ciemny wieczór, lecz sen był chyba ostatnią czynnością jaką można było się trudnić w tym momencie. Co chwila zjawiali się też łuccy mieszczanie, przyjmowani z wyjątkową gościnnością w zamku szlacheckim. Nie masz troski!
Wtem jednakże uwagę biesiadujących zwróciły dochodzące z końca sali okrzyki. Początkowo ledwo słyszalne, bo zagłuszone toastami, śmiechem oraz odgłosami lejącego się piwa. W kilka chwil jednak okrzyki podchwycone zostały przez zgromadzony lud, a między gośćmi zasiało się ziarno grozy. Przybyli z kuligu goście, zgromadzeni teraz w jednym kole, mogli tylko domyślać się co się stało. Wtem tłum przepuścił jednego z siewców paniki przed oblicze pana zamku. Ów, na chłopa lubo ubogiego mieszczanina wyglądający, z rozpaczą uklęknął, zabił czołem i wydał z siebie pełen przestrachu okrzyk:
- Panie, kozaki w Łucku!
Głos ten, jeżeli nie rozbiegł się po całym zamku, to w kilka chwil już nawet i dostojne dziady z portretów w najciemniejszych komantach znały wyrzekniętą wieść. Goście niedowierzali z początku, słudzy próbowali nawet i kijami obtłuc rzekomo łżącego biedaka. Po kątach rozlegały się okrzyki desperacji, usłyszeć można było nawet bolesny jęk znanego całemu miastu zdziwaczałego, żebrzącego starca. Jakże, czyli insurekcja? Sicz przecie daleko... Panika jednakowoż narastała. Nikt jeszcze nie przybył do sali, a już słychać było dźwięk pękającego szkła, odgłos trzaskających stołów, płacz nieświadomych niczego dziatek. Aż w końcu cała sala posłyszała donośny okrzyk wielu głosów dochodzący gdzieś spoza sali, a także odgłos stawianych równo kroków. Uciszył się tłum, a wtedy dało się i słyszeć gwarną, dźwięczną, mowę rusińską.
Wokół głównego wejścia do sali w kilka chwil zrobiło się sporo wolnego miejsca, z tamtej bowiem strony dało się słyszeć odgłosy. Lud jął lgnąć ku zgromadzonym bardziej w głębi gościom gospodarza. Pan Hubert zaś, powstał ze swego siedziska i wyszedł naprzeciw nieprzybyłym jeszcze intruzom. Stanął przy jednym z opuszczonych stołów i zdawał się czekać. Doczekał się zaiste. W parę chwil weszli do sali kozacy. Różnej postury, różnego wieku, ale jednakiej dzikości i porywczości w głębokich oczach. Między wieloma odzianymi po chłopsku, półnagimi wręcz mołojcami, wyróżniał się jeden mąż o siwych wąsach, w czerwonej czapce i równie czerwonym żupanie, a także szablicą u boku. Ten wystąpił naprzód i stanął naprzeciwko pana Huberta, po przeciwległej stronie stołu. Jeśli kogo nie chwyciło dotąd zwątpienie w autentyczność sytuacji, błądzić przestał skoro tylko ujrzał porozumiewawczy uśmiech wymieniony między panem na Łucku a siwym kozakiem. Zaraz potem pan Hubert odwrócił się na pięcie, aż wyloty u jego kontusza załopotały na kształt peleryny. Wrócił gospodarz na swe miejsce. W tym czasie część kozaków zasiadła przy stole. Spoglądali bacznie na pana Huberta do momentu, aż ten dał znak ręką. Wtem zadziały się dziwy.




Po skończonym pokazie, gdy już największe ciemięgi zdążyły ukoić swe nerwy, kozacy pociągnęli z kuflów po łyku kwasu (niemało z nich wyrwało kufle z rąk najbliżej stojącym), po czym jak gdyby nigdy nic wyszli z sali przy akompaniamencie nuconej przez nich nieznanej, rusińskiej pieśni. Wszystko wróciło do normy, tylko pan Hubert o wiele bardziej kontent był z siebie, a wąsa tak mocno podkręcał, że wydawać by się mogło iż zaraz go sobie wyrwie. Uczestnicy kuligu zaś pozostali bez słowa wyjaśnienia mogąc tylko spekulować o tym, co właśnie ujrzeli, i czy rzeczywiście przestrach wszystkich zgromadzonych na sali nie był jeno wynikiem dokładnego przygotowania uczty.

Re: Majętność Ziemska Łuck

PostNapisane: 22 lut 2020, 17:38
przez Samuel Radziwiłł
Po udanym pobycie w Kaliszu, król Jegomość udał się w dalszą podróż, tym razem miał to być Łuck. Droga wiodła przez pola, lasy, wioski. Ludność dostrzegała swojego monarchę i zanim orszak dotarł do miejsca przeznaczenia, wszyscy już wiedzieli i czekali w bramach na dostojnego gościa.



Kiedy konie i powóz zatrzymały się, król zsiadł ze swojego wierzchowca, zbliżył się do stojącego Pana Huberta i ściskając mocno prawice rzekł: Witaj, Mości Panie Hubercie! Rad jeste, że mogliśmy w gościnę tu przybyć.

Re: Majętność Ziemska Łuck

PostNapisane: 22 lut 2020, 22:03
przez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz
Pan Hubert na pana swego czekał tuż przed bramą wjazdową, stojąc wraz ze służbą, która zaraz ruszyła do koni z orszaku, brudnych przecież od zalegającego po gościńcach błota.
- Radym, że was widzę, Miłościwy Panie. Witam na zamku Lubartów! - rzekł, ściskając dłoń króla, po czym składając pocałunek na królewskim pierścieniu. - Zapraszam na dziedziniec.
I powiódł króla ku Wieży Bramnej, z której wyglądała zdejmująca czapki nieliczna, acz wierna i widocznie poruszona wizytą załoga fortecy.



Zaraz potem uraczono znamienitego gościa obfitym posiłkiem, a następnie zabrano na wycieczkę po murach zamku.
Podczas gdy pan Hubert z zapałem opowiadał o opracowanych przez dowódców załogi łuckiej planach na wypadek oblężenia - z rozróżnieniem na różnych najeźdźców którzy to mogliby się na Perłę Wołynia pokusić - na dziedzińcu stali łucczanie różnego stanu, widno przybyli aby może jedyną w życiu sposobność na ujrzenie króla samego wykorzystać.
Czwarty już chyba raz pan Szablarczyk powtarzał wieść z dziejów zamku o oblężeniu przez króla Jagiełłę i obronie ówcześnie tu panującego księcia Świdrygiełły. Spacer trwał już chyba trzecią godzinę, poczynało się ściemniać, a król wraz ze świtą ziewać poczynał, jeno ukradkiem, aby gospodarza nie urazić.
-Widzicie, Wasza Królewska Mość - za rządów mojego ojca, jaśnie oświeconego księcia Mikołaja, mury chyba dwakroć pogrubiono, przeto mawiają tu ludzie, że lubo wojska mało, zamek trzymać się będzie długo, jeśli kto dobywać będzie. Radziście może się, najjaśniejszy Panie, przekonać?
Tu, nie czekając odpowiedzi władcy, zakrzyknął trzykroć gdzieś w kierunek podgrodzia i w tejże samej chwili dał się słyszeć głośny huk. To kolubryna łuckich kanonierów, umyślnie poza mury wywieziona i ku nim skierowana, wystrzeliła i uderzyła sześć metrów pod miejscem, gdzie stał król. Wzniósł się pył i kurz, zatrzęsło potężnie, któreś z belek drewnianych podpierających dachy nad murem trzasnęły niebezpiecznie. Po chwili, gdy sam pan Hubert pomógł wstać niczego się nie spodziewającemu królowi, można było zajrzeć za mury. Owszem, wyłom od pocisku był widoczny - ale przecież płytki. Całość zdawała się żadnej szkody poważniejszej nie odnieść.
- Dla was, Królu, pewnikiem wczas wizyt waszych strzelano. Ale do was - mniemam że już nie. No, po zamachu czas na łapówkę, coby mnie za crimen laesae maiestatis na pal nie wbito. Zapraszam na wieczerzę!
I nie zważając czy taka niespodzianka się władcy spodobała, zaraz go ze śmiechem prosił do jednej z głównych jadalni, gdzie rozpoczęła się tłusta i gruba kolacja.



W pewnym momencie na sali pojawiło się grono ciemnawych lokajów, ubranych w fantazyjne pludry, widocznie ukontentowanych możliwością usłużenia na uczcie u znacznego pana. W rękach dzierżyli kryte kopułami srebrne patery. W jednej chwili położyli je na stołach, kopuły zdjęli, a na nich ukazały się PĄCZKI.



- A to moje hajduki z Santa Maria. Ach, widzę jak patrzycie, Wasza Wysokość. Nie myślcie jeno, że was resztkami raczę - jeno te mnie wieści doszły że w Kaliszu kuchmistrze felerni! A jutro pozwolę sobie Najjaśniejszego Pana na Styr zaprosić.

Re: Majętność Ziemska Łuck

PostNapisane: 23 lut 2020, 10:19
przez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz
Przed świtem następnego dnia jeden ze sług pana zamku przybył do komnaty królowi wydzielonej i czołem zabiwszy przed władcą, zawiadomił o rozpoczęciu przygotowań do rejsu po Styrze.
Gdy wszystkie czynności porannej toalety wedle ceremoniałów zwyczajnych odprawiono, świta z kilkunastu ledwie osób złożona wybyła z zamku, ku nadbrzeżnym bulwarom się kierując.
Na rzece widok zdumiewający i chyba od czasów Lubarta niewidziany - do palów przywiązane kołysane były przez fale… dłubanki. Nie były to jednak łodzie zmyślnie obudowane, oskrobane czy ozdobione, jeno zwykłe wydrążone kłody. Było ich siedem, jedna za drugą ułożone, z czego jedna jeno tym się wyróżniała, że z niej zwisał i wody dolną krawędzią dotykał płat tkaniny purpurowej - ta była okrętem królewskim.



- Nie dziwujcie się, najjaśniejszy panie. Obaczycie, jak dalej Styr wygląda - przypomni wam się Nowa Kurlandia!
Niebawem przedziwna żegluga się rozpoczęła, a szlachta wraz z Królem zapomniała widno o niebywałości tej nietypowej floty - przed ich oczami rozpościerały się bowiem kojące wzrok i nerwy widoki, które to miejscowi - a przynajmniej ci, którzy słyszeli o zamorskich krajach - nazywali czasem Wołyńską Amazonią.
Zza zarośli ozywały się niekiedy żurawie i inne ptactwo rzeczne, wraz z resztą przyrody składającej najwyraźniej należny hołd władcy Rzeczypospolitej.



Re: Majętność Ziemska Łuck

PostNapisane: 23 lut 2020, 20:04
przez Samuel Radziwiłł
Król Jegomość aż zaniemówił wpatrując się w owe widoki, które oglądane były z tych dziwnych łódek, płynących po Styrze. Zackniło się monarsze za Berezyną, która przepływa przez ulubiony Borysów lubo za Dnieprem przepływającym przez Polanowo... łza się w oku pojawiła... W drodze powrotnej do zamku, król Polski rzekł do gospodarza: Zacny Panie Hubercie, pięknie tu u was! A prawdę powiedziawszy, za Nową Kurlandią tęsknota ogromna!