Pan Hubert na pana swego czekał tuż przed bramą wjazdową, stojąc wraz ze służbą, która zaraz ruszyła do koni z orszaku, brudnych przecież od zalegającego po gościńcach błota.
- Radym, że was widzę, Miłościwy Panie. Witam na zamku Lubartów! - rzekł, ściskając dłoń króla, po czym składając pocałunek na królewskim pierścieniu. -
Zapraszam na dziedziniec.I powiódł króla ku Wieży Bramnej, z której wyglądała zdejmująca czapki nieliczna, acz wierna i widocznie poruszona wizytą załoga fortecy.
Zaraz potem uraczono znamienitego gościa obfitym posiłkiem, a następnie zabrano na wycieczkę po murach zamku.
Podczas gdy pan Hubert z zapałem opowiadał o opracowanych przez dowódców załogi łuckiej planach na wypadek oblężenia - z rozróżnieniem na różnych najeźdźców którzy to mogliby się na Perłę Wołynia pokusić - na dziedzińcu stali łucczanie różnego stanu, widno przybyli aby może jedyną w życiu sposobność na ujrzenie króla samego wykorzystać.
Czwarty już chyba raz pan Szablarczyk powtarzał wieść z dziejów zamku o oblężeniu przez króla Jagiełłę i obronie ówcześnie tu panującego księcia Świdrygiełły. Spacer trwał już chyba trzecią godzinę, poczynało się ściemniać, a król wraz ze świtą ziewać poczynał, jeno ukradkiem, aby gospodarza nie urazić.
-Widzicie, Wasza Królewska Mość - za rządów mojego ojca, jaśnie oświeconego księcia Mikołaja, mury chyba dwakroć pogrubiono, przeto mawiają tu ludzie, że lubo wojska mało, zamek trzymać się będzie długo, jeśli kto dobywać będzie. Radziście może się, najjaśniejszy Panie, przekonać?Tu, nie czekając odpowiedzi władcy, zakrzyknął trzykroć gdzieś w kierunek podgrodzia i w tejże samej chwili dał się słyszeć głośny huk. To kolubryna łuckich kanonierów, umyślnie poza mury wywieziona i ku nim skierowana, wystrzeliła i uderzyła sześć metrów pod miejscem, gdzie stał król. Wzniósł się pył i kurz, zatrzęsło potężnie, któreś z belek drewnianych podpierających dachy nad murem trzasnęły niebezpiecznie. Po chwili, gdy sam pan Hubert pomógł wstać niczego się nie spodziewającemu królowi, można było zajrzeć za mury. Owszem, wyłom od pocisku był widoczny - ale przecież płytki. Całość zdawała się żadnej szkody poważniejszej nie odnieść.
- Dla was, Królu, pewnikiem wczas wizyt waszych strzelano. Ale do was - mniemam że już nie. No, po zamachu czas na łapówkę, coby mnie za crimen laesae maiestatis na pal nie wbito. Zapraszam na wieczerzę!I nie zważając czy taka niespodzianka się władcy spodobała, zaraz go ze śmiechem prosił do jednej z głównych jadalni, gdzie rozpoczęła się tłusta i gruba kolacja.
W pewnym momencie na sali pojawiło się grono ciemnawych lokajów, ubranych w fantazyjne pludry, widocznie ukontentowanych możliwością usłużenia na uczcie u znacznego pana. W rękach dzierżyli kryte kopułami srebrne patery. W jednej chwili położyli je na stołach, kopuły zdjęli, a na nich ukazały się PĄCZKI.
- A to moje hajduki z Santa Maria. Ach, widzę jak patrzycie, Wasza Wysokość. Nie myślcie jeno, że was resztkami raczę - jeno te mnie wieści doszły że w Kaliszu kuchmistrze felerni! A jutro pozwolę sobie Najjaśniejszego Pana na Styr zaprosić.